Archiwum

Posty oznaczone ‘Maciek Borucki’

Mazury 2011

Wednesday 10 August 2011, 13:08 1 komentarz

Na lato 2011 z dawien dawna mieliśmy zaplanowane wakacje we dwoje. Mój gotowy dyplom miał czekać na obronę podczas gdy Hanne i ja będziemy się wygrzewać w Chorwacji. Joka, organizacja Caritas skupiająca wolontariuszy pomagających w domach dla osób starszych, zaproponowała swojej weterance – mojej Hanne – 10-dniowy wyjazd na wolontariat do Izraela, w sierpniu, w drugiej połowie jej urlopu. To okazja – wyjazd był w całości bezpłatny. Powiedziałem Hanne: „Jedź!”. Czas jaki mieliśmy przeznaczony na nasze egzotyczne wakacje skrócił się do 10 dni. Planowana trasa do Chorwacji wiodła przez Polskę. W Łodzi samochód Hanne miał być wyposażony w instalację gazową LPG. Policzywszy wszystko raz jeszcze wyszło, że wakacje zamiast na odpoczynku spędzimy w samochodzie. Był koniec maja – na zmianę planów nie było jeszcze za późno.

Może coś bliżej Łodzi??? Biorąc pod uwagę nasze marynistyczne plany mieszkaniowe na przyszłość wpadłem na pomysł, że miło byłoby odwiedzić Mazury i trochę pożeglować po znajomych szuwarach. Tam jeszcze nas razem, Bronka & Hanne nie było. Hanne mogłaby też zobaczyć wreszcie jak to jest kiedy pokład się kiwa.

Ekipa do żeglowania skrzyknęła się jak zwykle spontanicznie i szybko. Na początku czerwca wydawało się, że pływać będziemy całą flotyllą. Ostatecznie stanęło na dwóch sporych (jak na Mazury) łajbach wypożyczonych z Mariny Evelyn w Bogaczewie k. Giżycka. Wpłaciliśmy zaliczki, podpisaliśmy umowy czarterowe i zostało tylko czekać na 23 lipca. W ostatecznym składzie ekipy znaleźli się znajomi Bronka: Maciek i Asia, Łukasz i Paula oraz Staszek i jego znajomy ze studiów Kamil z Gosią. Od strony Maćka dołączył do nas Maruda z Sylwią, od Asi dołączyła do nas Karolina. Na miejscu okazało się, że pożegluje z nami również brat Gosi – Patryk. Razem ze mną i Hanne 13 osób.

Czas do rejsu upłynął szybko. 13 lipca pojechałem do Hanne, by potem razem przyprowadzić auto do łódzkiego gaziarza. Zakupiwszy nowe gumowe spodnie, sandały i parę innych niezbędnych rzeczy typu plastikowa mapa, baterie itd. ruszliśmy. Nowa instalacja w samochodzie Hanne o dziwo po drodze nie wybuchła. Wykonawcą instalacji LPG w samochodzie była solidna łódzka firma. Na później pozostawiliśmy sobie przyjemności związane z dopinaniem procedur zmierzających do wstemplowania instalacji w Belgijski dowód rejestracyjny…

Po drodze trenowałem asertywność. Przez samochód byliśmy nieco spóźnieni i na miejsce gdzie czekały już palące się do żeglugi załogi mieliśmy dotrzeć punkt o zachodzie słońca. Ani mi się śniło wypływać po ciemku – co za GŁUPI pomysł. 🙂 Gdy dotarliśmy na miejsce Hanne zdała się lekko onieśmielona jachtem. Zadeklarowała, że będzie mi podawać rzeczy z brzegu. OK. Zaokrętowawszy się i wyraziwszy twardy sprzeciw żeglarskim tułaczkom po mazurskim zmroku przystąpiliśmy do oględzin stanu butelek z wódką oraz innych specyfików.

Załodze w składzie Ja, Hanne, Łukasz, Paula i Staszek (później dołączyli do nas Kamil i Gosia) przypadła Evelyn 2 czyli Antila 26. Część ekipy z Maćkiem i Marudą zajęła Evelyn 4 czyli Janmora 28. Obie łódki były świeże, czyste i wszechstronnie wyposażone. Z osprzętu żeglarskiego posiadały: lazy jacki, patenty do kładzenia masztu, rolfoki, wygodne knagi, kabestany z korbami oraz silniki. Evelyn 4 miała mocny silnik stacjonarny. Okazał się on jednak być paliwożerny i uniemożliwiać cumowanie rufą w płytkich miejscach. Pod pokładem zaś były chemiczne kingstony, wyposażone kambuzy, radia. Antila posiadała nawet gazową lodówkę. Wnętrza obu łódek poprzedzielane były drzwiczkami co zapewniało większy komfort i prywatność. Łączność między łódkami w miarę możliwości i odległości zapewniały przywiezione przez nas dwie krótkofalówki systemu PMR.

Co się tyczy żeglowania, nieco ostrzej pływająca Antila 26 wykazała się większą czułością na słabszy wietrzyk, Janmor 28 zaś większą prędkością przy wietrze silniejszym. Janmor pływał nieco szybciej także dla tego, że jego załoga miała tendencję do wstawania i wypływania wcześniej. 😉 Antila miała 26 stóp czyli 780 cm długości i 30 m2 żagli, 28 stopowy Janmor miał 840 cm długości i 40 m2 żagli. Janmorowi doskwierało większe zanurzenie – na dziko cumował do naszej rufy, bądź na końcu kejki. Obu załogom udało się pobruździć dno mazur mieczem.

Trasa powiodła nas z Bogaczewa, przez Mikołajki, Zatokę Kaczerajno, Kulę, Sztynort i Mamerki. W 7 dni zdołaliśmy odwiedzić zarówno południowy jak i północny kraniec szlaku Wielkich Jezior Mazurskich. Wracając z Kaczerajna w stronę Kuli zgarnęliśmy w Mikołajkach spóźnionych Kamila, Gosię i jej brata Patryka.

Hanne szybko wyzbyła się swojej nieśmiałości do łódki. U steru Evelyn 2 zasiadali głównie Łukasz (Captain, Captain, Captain), Bronek (Captain), Hanne (Majtek Bow String) a także chwilami Staszek (Captain, Captain). Z uwagi na Hanne wypracowaliśmy sobie specyficzne słownictwo. Na łódce słychać było takie sformułowania jak „sword” czyli miecz, lub PULL UP stosowane jako komenda na topenantę i lazy jacka czy wspomniany sword. Łukasz serwował też mikstury typu „maybe nawet”.

Ogółem kupa śmiechu. Codziennie rano kąpaliśmy się w jeziorze, za dnia żeglowaliśmy, wieczorem piliśmy piwo, śpiewaliśmy przy ognisku, łowiliśmy ryby, graliśmy w gry bądź robiliśmy wszystko to naraz.

30 lipca, po 7 dniach rejsu byliśmy z powrotem w Bogaczewie i przyszedł czas na klar i pożegnanie z łódkami. Odzyskawszy kaucję skierowaliśmy się jeszcze z Hanne, Paulą, Łukaszem i Staszkiem do Signor Caffetano – położonej nieopodal Mariny Evelyn restauracji włoskiej. Wybór miejsca na pożegnalny obiadek okazał się przedni! Posiliwszy się Łukasz, Paula i Staszek ruszyli w drogę. Ja i Hanne korzystając z pięknej pogody raz jeszcze wskoczyliśmy do jeziora i również pognaliśmy do Łodzi.